Na 90. urodziny Andrzeja Bobkowskiego otrzymujemy jego listy do Anieli Mieczysławskiej.
Te listy umożliwiają inne spojrzenie na ostatnie dziesięć lat życia Bobkowskiego. Osoba adresatki skłaniała go nie tylko do szczególnej serdeczności i poufałości, ale przede wszystkim do bezpośredniości i szczerości. Listy pokazują Bobkowskiego zapalczywego i lirycznego, przenikliwego i dowcipnego, umiejącego w jednym celnym zdaniu zawrzeć syntezę epoki.
Pierwszy list został wysłany z Gwatemali do Nowego Jorku we wrześniu 1951 roku i dotyczył pomocy finansowej dla Bobkowskiego. Pisarz stanowczo tej pomocy nie chce i prosi, żeby nie traktowano go jak nieudacznika, bo żyje z pracy własnych rąk i ma się dobrze. W gruncie rzeczy nie chce być pisarzem i utrzymankiem takiej czy innej fundacji. To jeden z ciekawszych wątków w listach - ujawnianie z jednej strony niezwykle silnego poczucia własnej godności, zaradności, dumnej samodzielności, zaś z drugiej - pasji życia, radości bycia w świecie, niepotrzebującej literackich potwierdzeń. Z takiej postawy wynikała ucieczka Bobkowskiego ze zdemoralizowanej - jego zdaniem - Europy poddanej eksperymentom społecznym ubezwłasnowolniającej obywatela. W Gwatemali Bobkowski znalazł wolność od państwa. Pięknie pisze o tym, zwierzając się Mieczysławskiej, że od jedenastu lat nikt go nie legitymował na ulicy. Wybrał klejenie modeli samolotowych w interiorze, postawił wyżej ryzyko niż wygodne bycie w centrum wydarzeń, błyszczenie na salonach emigracji.
Fascynującym wątkiem tych listów są konstatacje społeczno-polityczne dotyczące porządków w świecie po drugiej wojnie światowej, krytyki prosowieckich postaw w Europie Zachodniej, tragikomicznych konfliktów w łonie polskiej emigracji oraz zmian zachodzących w Polsce usiłującej wraz z odwilżą kokietować pisarzy emigracyjnych. Bobkowski jest niezwykle czujny i bystrość jego ironicznych obserwacji idzie w parze z ciętością sformułowań. Listy można czytać jak barwną kronikę polskiego życia literackiego i kulturalnego na Zachodzie, a cechą charakterystyczną tej kroniki jest ciągłe podkreślanie wielkiej w tym zakresie roli "Kultury" i Giedroycia, o którym pisze z podziwem, że "ma napęd rakiety. Żeby go użyć jako paliwa (...) to bylibyśmy już na Marsie. To jest cholera dopiero". Chciałoby się cytować bez końca z tego jędrnego i jednocześnie poetyckiego języka, jednak pozostawmy tę przyjemność czytelnikom.
Andrzej Bobkowski: "Przysiągłem sobie, że jeśli umrę, to nie w tłumie...". Korespondencja z Anielą Mieczysławską 1951-1961. Do druku podał, wstępem i przypisami opatrzył A. S. Kowalczyk. Wydawnictwo Ruta, Wałbrzych