Projekt: Bobkowski, co dalej?

Pożeganie z Europą

Dokładnie 50 lat temu, 25 czerwca 1948 roku, wyjechał z Europy do Gwatemali Andrzej Bobkowski.
Jestem nareszcie wolny, tak wolny, iż mogę nawet swobodnie umrzeć z głodu. Pozwolą mi. I to jest to najwspanialsze uczucie. Intensywnością tego radosnego poczucia i zarazem jego niedorzecznością mierzę stopień przerażającego już "zesklawizowania się" człowieka dzisiejszej Europy - pisał w eseju opublikowanym w paryskiej Kulturze rok później.

Autor Szkiców piórkiem, kilkunastu opowiadań i esejów, sztuki scenicznej "Czarny piasek", a także setek niezwykłych listów, których większość nigdy dotąd nie była publikowana, o wyjeździe z Europy myślał już znacznie wcześniej. Najpierw jako chłopiec, czytając książki przygodowe i marząc o egzotycznych podróżach. Potem, jako 26-letni mężczyzna, opuszczając pośpiesznie Polskę, by wiosną 1939 roku z Francji wyjechać do Argentyny. Miał pracować w przedstawicielstwie Polskiego Eksportu Żelaza w Buenos Aires. Wyjazd wciąż przesuwano. Bobkowski wraz z żoną, Barbarą Birtusówną, mógł płynąć do Argentyny tym samym statkiem co Gombrowicz, ale tak się nie stało. W Paryżu zastał ich wybuch wojny.

Zaraz w pierwszych dniach września 1939 roku Bobkowski zgłosił się jako ochotnik do wojska polskiego we Francji. Nigdy nie dostał jednak powołania. "Należy przypuszczać, że będąc spokrewniony blisko z osobami piastującymi wysokie stanowiska w przedwrześniowej klice rządowo-sanacyjnej, pachołki Sikorskiego uniemożliwiły mu wstąpienie do Polskich Sił Zbrojnych we Francji i pozbawiły jedynego przywileju prawdziwego Polaka, jakim jest zginięcie za ojczyznę w pierwszym szeregu, tyle razy, ile się da" - pisał w swoim życiorysie przesłanym do redaktora Kultury już z Gwatemali.

"Całą okupację - jak relacjonuje dalej - przebył w Paryżu zajmując się czarnym handlem, pisząc pomnikowe Szkice piórkiem" i w chwilach wolnych od nicnierobienia zajmując się pracą społeczną i pomocą swoim rodakom".

Faktycznie to w czasie wojny powstawał dziennik, w którym Bobkowski notował swoje spostrzeżenia, komentarze dotyczące różnych wydarzeń i przeczytanych lektur, refleksje z podróży (m.in. z wędrówki rowerowej na południe Francji w 1940 roku). Jego zapiski stały się podstawą wydanych później Szkiców piórkiem.

Po wojnie Bobkowski związał się z polskim ruchem wolnościowym "Niepodległość i Demokracja", współpracował z Józefem Czapskim w placówce II Korpusu, publikował w "Kulturze". By przeżyć chwytał się różnych prac - był księgarzem, magazynierem, redaktorem. Przez cały ten okres nie tracił też kontaktu z krajem. Swoje teksty drukował m.in. w "Tygodniku Powszechnym" i "Nowinach". Obserwując jednak z roku na rok pogłębiające się zdegenerowanie świata zachodniego, nie mając szansy ani nadziei na powrót do Polski, stopniowo dojrzewała w nim myśl opuszczenia Europy na zawsze. Znajomy kusił go opowiadaniem o kraju mlekiem i miodem płynącym między dwoma kontynentami, dwoma światami...

25 czerwca 1948 roku Bobkowscy wsiedli na statek "Jagiełło" płynący do Ameryki Środkowej. Ich celem była Gwatemala.

Bobkowski postanowił wyjechać z Europy, by pozostać wolnym człowiekiem. W jednym z opowiadań tłumaczył: "Wyrwałem się nareszcie z obozu Europa, uniezależniłem od funduszów, od planu Marshalla, od przydziałów, od intelektualizmu, który już dawno przestał nim być, a stał się niemal wyłącznie polityką i zagadnieniem społecznym, od zapatrzenia" w metody rozwiązań" pchające dziś cały Zachód europejski w zwyczajny totalizm, w coraz to cięższy do zniesienia ucisk Państwa, w zubożanie wszystkich celem niewzbogacania nikogo".

W liście do Jarosława Iwaszkiewicza, napisanym trzy miesiące przed wyjazdem, wyznał: "Tobie zapisuję w testamencie Europę. Właściwie najgorsze, co mi zostało". Rozczarowanie upadkiem kultury europejskiej było zresztą głównym motywem jego wyjazdu. Europa to przede wszystkim jej człowiek, a - trudno i darmo - gatunek tego człowieka psuje się ostatnio z zatrważającą szybkością. Europejczyk zamienia się w pacotille, w barana, traci wszystkie te cechy, które stanowiły o jego wyższości dawniej - pisał w opowiadaniu Na tyłach. I dalej: "Europejczyk, który nie chce być wolnym, przestaje być Europejczykiem".

Ostateczną decyzję o wyjeździe do Gwatemali Bobkowscy podjęli na początku 1948 roku, ale trzymali to w tajemnicy.
- O jego wyjeździe dowiedziałem się na kilka dni przed opuszczeniem Paryża. On to bardzo konspirował - wspomina Jerzy Giedroyc.

21 marca w liście do Jarosława Iwaszkiewicza pada po raz pierwszy data planowanej podróży - 13 maja. Ale Bobkowski waha się z przekazaniem tej informacji najbliższej rodzinie. Następnego dnia pisząc do Anny Seifert, siostry Barbary Bobkowskiej, zapowiada ostrożnie: "Jeżeli dostaniecie nagle list, że mnie niesie w jeszcze dziksze" kraje, to się nie zdziwcie". W tym samym liście donosi: "Ostatnio mam trochę wszystkiego dość" i mam zamiar opuścić to bajorko zwane Europą. Mam w sobie za wiele radości życia, za wiele czegoś w rodzaju awanturnictwa" i za wiele niezawisłości, żeby się gnieść".

Dwa tygodnie później, wciąż jeszcze nie zdradzając, że już ma w ręku bilet do Gwatemali, tłumaczy szwagierce: "Ciągnie mnie po prostu, po ludzku, do innego świata, klimatu, ludzi, przyrody. No i materialnie chcę dojść do czegoś więcej niż do uciechy, że jednak żyję". Dopiero w połowie kwietnia Bobkowski wyznaje rodzinie, że wyjeżdżają do Ameryki Środkowej. "Piszę do was kartki nie mogąc zdobyć się na list" - przyznaje. By pomniejszyć wymiar "winy" pisarz przybiera postawę pół żartem pół serio: "No - czytać dalej i nie przysiadać na zadzie". I dalej: "Chcę tam zresztą zobaczyć, czy nie dałoby się założyć małej kolonii dla przemęczonych krewnych. Mówię ci - odżyłem, cały przysiadam, rwę się".

Andrzej Bobkowski starał się wszystkim udowodnić, że jest pewny swojej decyzji, że nie ma co do niej wątpliwości. W tym skromnym zasięgu działania, jaki pozostał dziś jednostce, ja wiem, czego chcę i wiem dobrze, z jakich źródeł woda byłaby dla mnie niestrawna. Nie będąc zmuszonym do uginania się (jeszcze) nie chcę się uginać - zapewniał Iwaszkiewicza. Ale z jego listów wynika, że to nie była wcale łatwa decyzja i to z wielu powodów. Zostawiał w Polsce samotną matkę. Jego ojciec zmarł niedługo po wojnie. W liście do Anny Seifert prosił szwagierkę, by podtrzymała moralnie matkę, jeżeli to będzie konieczne. Również Barbara Bobkowska zostawiała w kraju najbliższą rodzinę - matkę i trzy siostry.

- Ich wyjazd do Gwatemali był dla nas zaskoczeniem, ale myśmy nic nie mogli zrobić. Byliśmy zrozpaczeni, że wyjeżdżają tak daleko, ale godziliśmy się z tym, bo nie mieliśmy wyjścia. Przecież byliśmy już w jarzmie sowieckim. Z etycznego punktu widzenia zdawało się, że Jędrek powinien myśleć o matce. Ona nie miała już żadnej bliskiej rodziny. Ale wtedy wszystko było pogmatwane. Nas alianci sprzedali Rosjanom. Z drugiej strony wszystko było przeciwko ich powrotowi do Polski. Stryj Jędrka był ministrem w sanacyjnym rządzie. Jędrek byłby zagrożony.

Poza tym był zdecydowanym wrogiem komunizmu i Związku Radzieckiego. W niedługim czasie trafiłby do więzienia
- mówi Maria Stawska, jedyna żyjąca do dziś siostra Barbary Bobkowskiej. Ostatnie tygodnie przed wyjazdem były bardzo trudne. Termin z połowy maja przesunął się na koniec czerwca. W Paryżu trzeba było zlikwidować mieszkanie, zapakować książki, pożegnać przyjaciół. Tuż przed wyjazdem Bobkowski sam sobie wmawiał, że nic go już z Europą nie łączy.

Co do tzw. kultury, którą opuszczam, to ostatnio tak zacząłem ją mieć gdzieś, że nie ma we mnie żadnego żalu - pisał do Iwaszkiewicza. - Nie ma we mnie żadnego kompleksu ani nieuświadomionej tęsknoty. Kwestia łanów, maków, bławatków i skowronków nie odgrywała we mnie nigdy roli fundamentalnej. Jestem flancą, która łatwo przyjmuje się wszędzie. Nie jestem także lianą, która musi się koło czegoś okręcać. A już na pewno niekoniecznie wokół piaskowej sosny czy tatrzańskiego smreka. Jeżeli tęsknię, to za ludźmi i to za ludźmi w innym nawet klimacie.

Jednak w dniu wyjazdu z Paryża wysłał do Krakowa rozpaczliwą kartkę: Za dwie godziny opuszczamy Paryż /.../. Serce mi pęka, bo wyjeżdżam z  d o m u.  Teraz dopiero to czuję i - płaczę jak dziecko. /.../ Opuszczam Francję z marzeniem powrotu do niej. Czy to nie jej wielkie zwycięstwo? Czy rozumiecie to? Ściskam i tulę się do Was mocno - tak mocno, żeby nie było słychać, jak łkam. To nie literatura. To prawda. Niech Bóg czuwa nad wami. Do zobaczenia - pisał do Anny Seifert.

Do Europy Bobkowski miał już nigdy na dłużej nie wrócić. Zajrzał tu dwukrotnie tylko na chwilę, ale był rozczarowany tym co zastał. Ze swoją rodziną z Polski nie spotkał się nigdy. Tak samo Basia.
Pozostała im wyłącznie korespondencja i fotografie. - Nie mogę sobie tego darować, że oni tam zostali na zawsze. Ale takie to były czasy okrutne - mówi ze łzami w oczach pani Stawska. Choć w Gwatemali Bobkowscy borykali się z kłopotami finansowymi, a na życie zarabiali pracą własnych rąk, woleli to niż zależność od innych.

Ostatnie dni po tej stronie oceanu spędzili na południu Francji. Odwiedzili Niceę, Monte Carlo, Montanę. Andrzej chciał pokazać Basi swoje ukochane miejsca. - Jest to tak, że cudne wszystko, że aż oczy bolą patrzeć. Pojutrze wsiadamy na okręt Jagiełło" i odjazd. Te wrażenia trochę nas uspokajają po rozstaniu z Jaśkiem, które było ciężkie - pisała Barbara Bobkowska do siostry. Jasiek Birtus, brat Basi, po wojnie został we Francji. Wejście na statek i pożegnanie z Europą opisywał Bobkowski w dzienniku podróży, który był publikowany w "Tygodniku Powszechnym". Najbardziej szczere wyznania pozostały jednak w listach.

"(...) Gdy motorówka ruszyła od brzegu w malutkim porcie Cannes, wydawało mi się, że jestem połączony z tą ukochaną ziemią jakąś okropnie mocną nitką nawiniętą na serce. Czym bardziej motorówka oddalała się, tym ta nić naprężała się silniej i darła mięsień: płakałem z bólu, wprost fizycznego. Ale rozciągliwość takich nici też ma swoje granice; po kilkuset metrach pękła - pewnie dlatego, że serce wytrzymało. I wtedy łzy wpłynęły z powrotem pod powieki i było lekko. Zupełnie nagle. Wszystko, co było, wydało mi się w ciągu ułamka sekundy kupką popiołu po spalonych kalendarzach, a w nich tylko te niepalne klamerki - ludzie, spinający dawniej te kartki" - zwierzał się Iwaszkiewiczowi.

Parę miesięcy po przyjeździe do Gwatemali napisał do Jerzego Giedroycia: "Trzeba z Europy wyjechać, żeby poczuć jak dalece i szybko ona nas stotalnia/.../ Ja się już uwolniłem od tej skretyniałej europejskości" i czuję, że żyję."

Autor: Joanna Podolska

Źródło: tekst opublikowany 26 czerwca 1998 w 'Gazecie Wyborczej'